Znowu odpalamy naszą maszynę czasu i przenosimy się do cudownych lat, kiedy na rynku rządziły symulatory lotu. A strzelało się do wielbłądów… TAK! Do wielbłądów.
Był kiedyś taki piękny okres w historii elektronicznej rozrywki, kiedy na rynku panowały gry przygodowe, a także… symulatory wszelakiej maści. Kto ze starszych graczy nie bawił się przy produkcjach od Microprose? Gunship, F-19 Stealth Fighter (gra wywołała popłoch w Departamencie Obrony USA – ale to temat na inny artykuł), F-15 Strike Eagle, Gunship 2000 i wiele innych. Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o królu symulacji, czyli serii Flight Simulator od Microsoftu.
Sam – przyznam to szczerze – nie byłem sbyt dobrym „symulotnikiem”. W przeciwieństwie do mojego ojca (zawodowego pilota) wolałem raczej lajtowe produkcje. Ot choćby takie jak F22 Retaliator, albo LHX Attack Chopper od Electronic Arts. Tak.. niestety w przeciwieństwie do mojego staruszka, który czerpał przyjemność z grania we Flight Simulator (lądowanie wyłącznie na przyrządach itd.) ja nie potrafiłem nawet wystartować. Cóż poradzić – pewne rzeczy ma się we krwi, a pewne nie.
Chyba właśnie dlatego tak bardzo przypadła mi do gustu produkcja od „Elektroników”. LHX Attack Chopper zadebiutował na rynku w roku pańskim 1990 i w przeciwieństwie do konkurencyjnych tytułów (z Gunshipem na czele) charakteryzował się bardzo zręcznościowym podejściem do modelu lotu i w ogóle rozgrywki. Warto zaznaczyć, że w tamtych „hardkorowych” czasach było to uznawane za wadę.
Mnie to jednak nie przeszkadzało. Z ogromną przyjemnością oddawałem się podniebnym wojażom. Ech… nawet nie wiecie ile wielbłądów padło pod działkiem mojego śmigłowca (tak, tak!). Do wyboru był trzy teatry wojenne – Wietnam, Libia i Niemcy Wschodnie. Do wyboru było też kilka rodzajów maszyn bojowych: legendarny Apache, Osprey, Blackhawk i tytułowy LHX. Każdy z helikopterów miał własny, unikalny cockpit, a także zróżnicowany udźwig.
Co było najlepsze w LHX Attack Chopper? Zróżnicowane i bardzo ciekawe misje. Od eskortowania innych statków powietrznych, poprzez typowe zadania „search&destroy), aż po misje ratunkowe i zrzuty zaopatrzenia.
Jak już wspomniałem gra pojawiła się pierwotnie na komputerach PC. Miała też trafić na Commodore Amiga, ale niestety „przyjaciółka” okazała się za słaba i nie udźwignęła LHX’a – tytuł ten nigdy nie pojawił się na tej platformie. W dwa lata później, czyli w 1992 roku LHX pojawił się też na konsoli Sega Megadrive/Genesis.
LHX nie imponował oprawą wizualną nawet w dniu premiery, ale miał w sobie niezwykłe pokłady grywalności i jeżeli chcecie się o tym przekonać na własnej skórze możecie zerknąć na ten tytuł pod TYM ADRESEM.
Disclaimer dla niekumatych ;): przypominamy, że “8 bitowa maszyna…” to nazwa własna cyklu z działu “Prosektorium”. Po prostu to nasza maszyna czasu jest “8-bitowa” i dzięki niej przenosimy się w przeszłość giercowania. :D