web analytics

«

»

Manifest gracza: precz z fabułą!

Precz z fabułą! Niech żyje rewolucja!

Jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobiłem po zyskaniu stałego dostępu do internetu, było zarejestrowanie się na forum o grach wideo. Od tamtej pory minęło już trochę lat, a przez moją przeglądarkę przewinęło się sporo paneli dyskusyjnych. I wiecie co? Nic się na nich nie zmienia. Gracze-pasjonaci, ci tak gardzący „casual gamers”, ciągle twierdzą że w grach najważniejsza jest fabuła. Co za bzdura.

Muszę wyznać, że sam kiedyś należałem do szacownego grona miłośników dobrej fabuły w grach wideo. Ba, uważałem wręcz, że świetna historia konstytuuje świetną grę. I ileż przy okazji czytałem zapewnień, że nieważne jak brzydka byłaby to produkcja, jak niedorobiona pod innymi względami, jeśli oferuje fabułę na odpowiednim poziomie. Niestety umykało mojemu spojrzeniu to, jakie gry w snuciu opowieści są ułomne.

Elektroniczna rozrywka, z powodu który pozostaje dla mnie ciągle trochę niejasny i podejrzewam, że jego dobre wyjaśnienie zajęłoby znawcy tematu dziesiątki (lub setki) stron, za swoją muzę obrała film. Zjawisko to szczególnie wyraźne zrobiło się gdzieś w drugiej połowie lat 90′, gdy pierwsze PlayStation szturmem zdobyło rynek. To był rewolucyjny sprzęt – przesiadka z płaskich pikseli na trójwymiar rozwalała gałki oczne. Sekwencje FMV (nic dziwnego, że to właśnie z tamtej generacji pochodzą intra budzące największy sentyment) to była wizualna ekstaza. Nic dziwnego, że taki postęp dał impuls do zmian. Od jakiego tytułu dokładnie naśladownictwo filmowej narracji się zaczęło ciężko wskazać. Myślę, że pierwszym dużym krokiem w tym kierunku był Tomb Raider, choć w gruncie rzeczy to ciągle platformówka. Kamieniem milowym natomiast z całą pewnością był Metal Gear Solid. Premiera tej gry to moment, w którym Konami krzyknęło „chcemy być jak Hollywood!”, a reszta branży dołączyła do tego krzyku swoje głosy.

Od tego czasu właściwie można gry wideo, w trochę uproszczony sposób, opisywać wedle jednego kryterium. Sposobu narracji. Na jednym końcu znalazłyby się w takim podziale produkcje, dla potrzeb tego tekstu nazwijmy je mechanicznymi, z natury pozbawione fabuły. Symulatory, większość MMO i arcade’owe zabawki. Drugi koniec spektrum to coś, co nazwiemy sobie grami fabularnymi – takimi, które podporządkowane są opowiedzeniu jakiejś historii. Najbardziej jaskrawy przykład? Pewnie Heavy Rain. Oczywiście między tymi dwiema ekstremami jest jeszcze całe mnóstwo miejsca na tytuły łączące w sobie te cechy. Gdybym miał wskazać na hitową grę, będącą dobrym wypośrodkowaniem mechaniki i fabuły, byłoby to GTA IV, które owszem, swoją historię stara się opowiadać w sposób filmowy, ale ta historia to tylko drobny element ogromnego świata.

'War never changes'. Gry wideo też nie.

Przez ostatnich naście lat, coraz bardziej kroczymy w kierunku typu fabularnego. Ile medialnego szumu było wokół Heavy Rain. Jaką furorę zrobiła seria Mass Effect. Metal Gear Solid ma swoich fanatyków jak świat długi i szeroki. Pod tą kategorię można nawet pociągnąć Gears of War, ostatnie Battlefieldy i Call of Duty, gdzie za całą mechaniczną część zabawy odpowiada tryb sieciowy. A single? Fabuła może nie jest w nich najwyższych lotów, często się z niej śmiejemy, ale cholera, w gruncie rzeczy przecież stoi na bardzo ważnym miejscu. Bo tryb dla jednego gracza opiera się w tych blockbusterowych strzelankach na narracji, starającej się być kopią tego, co możemy oglądać na srebrnym ekranie. To już nawet nie są misje z filmowymi przerywnikami. CoD momentami przypomina wideo z lekkim posmakiem interaktywności.

Przyznaję bez bicia, że sam niektóre z tych gier uwielbiam. Premiera Mass Effect 3 była dla mnie epokowym wydarzeniem, zresztą jak ktoś śledzi moje wpisy na Grastroskopii, raczej mu to umknąć nie mogło. Metal Gear Solid? Kaman, żadnej innej serii nie lubię tak bardzo. Ale już dość. Oglądaliśmy to 15 lat, dało nam sporo frajdy, przyczyniło się do tego, że gry stały się istotnym elementem popkultury. Czas więc powiedzieć „basta!”, spojrzeć prawdzie w oczy i zrobić krok naprzód. Elektroniczna rozrywka, dopóki będzie stawiała na narrację rodem z Hollywood, dla tegoż Hollywood będzie tylko biednym kuzynem z Białorusi. Fabularnie gry są ubogie. Jak mysz kościelna. Oddając się tępemu naśladownictwu medium, które ma za sobą prawie 120 lat historii i kilka formalnych rewolucji, gry wideo skazują się na bycie w cieniu tego medium. Mass Effect 3 czy Deus Ex: Human Revolution mogą imponować na tle innych gier tego typu, bo pracowali nad nimi bardziej utalentowani ludzie, dysponujący większym budżetem. Ale przy solidnie zrobionym filmie są narracyjnie ułomne, wręcz śmieszne. Dialogi, montaż, dramaturgia, to wszystko odstaje na kilometr od hollywoodzkich standardów. Czy da się to przezwyciężyć? Wątpię. Od kina gry uczyły się całymi latami. A teraz muszą z tym kinem zerwać i nauczyć się czegoś własnego.

Wybacz Snejk. Jesteś za stary.

Jaki kierunek należy obrać, co zrobić? Zwolennicy teorii, że gry wideo są sztuką (do których, przynajmniej póki co, się nie zaliczam, choć uznaję nieliczne z ich racji) mogliby to nazwać szukaniem własnego środka ekspresji. Ale ja jestem prostym człowiekiem, dlatego mówię jedynie o przesunięciu w stronę mechaniki. Nie sugeruję, by z jakąkolwiek fabułą całkowicie zerwać, ale niech ona będzie tłem dla gameplayu, a nie odwrotnie! Najlepsze „nowożytne” przykłady na realizację tego postulatu, jakie przychodzą mi do głowy to ICO, Shadow of the Colossus, Portal, Left 4 Dead, Mirror’s Edge, z pewnymi zastrzeżeniami (dotyczącymi głównie koszmarnych przerywników filmowych) dałoby się tu włączyć japońskie slashery. Tam owszem, jakieś elementy fabuły da się znaleźć, czasem szczątkowe, czasem tworzące mniej lub bardziej spójną całość, ale zawsze całkowicie podporządkowaną mechanice. Czasem do tego stopnia, że narratorem gracz może być sam dla siebie – nie trzeba mu prowadzenia za rączkę hollywoodzkimi trickami, wystarczy trochę wyobraźni po jego stronie. Dość powiedzieć, że gdyby porównać Mass Effect 3, które reklamowane było jako ta gra w której wreszcie sami stworzymy historię, z Left 4 Dead, to twórcą historii zdecydowanie bardziej czułem się w tym drugim.

Zdaję sobie sprawę, że taki manifest jest na dzień dzisiejszy mocno oderwany od realiów rynkowych. Ale kto wie, może jednak coś się zmieni i świat gier zrezygnuje z udawania czegoś czym nie jest i pójdzie w nowym kierunku? Można tu przywołać, o ironio, historię kina i nadejście Nowej Fali, która całkowicie odmieniła jego skostniałe oblicze. Zapotrzebowanie na „coś innego” jest, o czym świadczy wzrost popularności indie games. Nie takich, jakie sobie wymarzyłem, bo jak widzę Dear Esther i Graveyard to mnie skręca. Ale lepsze takie zmiany niż żadne.