web analytics

«

»

Gramy w Tower of Guns

Tower of Guns

Tower of Guns

Tower of Guns jest po trochu taką nostalgiczną wycieczką do czasów, w których w FPS-ach – nazywanych wówczas grami „doomopodobnymi” – nikt nie zastanawiał się nad fabułą a raźne ganianie się z innymi graczami po sieci było pieśnią odległej przyszłości. Liczyła się sama radość z mordowania nacierających na nas hord przeciwników i próba przetrwania na tyle długo, jak to tylko możliwe, oraz przebrnięcia do kolejnego etapu. I chociaż za pierwszym razem odpaliłem grę „w ciemno” (uroki posiadania PS+, które z miesiąca na miesiąc raczy posiadaczy abonamentu tytułami, o których wcześniej nawet nie słyszeli), nie wiedząc z jakiego typu produkcją będę miał do czynienia, to już po kilku minutach gry poczułem się o kilkanaście lat młodszy i szeroką falą powróciły wspomnienia z okresu zagrywania się w Wolfensteina, Dooma, czy Duke Nukem 3D.

Jednak produkcja Terrible Posture Games nie opiera się tylko na samej nostalgii i prostocie rozgrywki. Pewne rzeczy czynią Tower of Guns grą wyjątkową i zdecydowanie wartą spróbowania. Jedną z nich jest twist związany z faktem, że etapy – czy też „piętra” tytułowej wieży – generowane są losowo. Tak więc, za każdym razem kiedy rozpoczynamy rozgrywkę, gra zaskakuje nas inną kombinacją przemierzanych pomieszczeń, innymi przeciwnikami a nawet mechanizmami wywracającymi fizykę świata „do góry nogami”. Zawsze, gdy strzałem z broni (bo to przecież najbardziej oczywisty sposób) otwieramy drzwi do kolejnej „komnaty”, można poczuć dreszczyk emocji. Bywa bowiem, że trafimy na arenę, którą wyczyścimy w trymiga, albo na taką która okaże się grobowcem dla naszej postaci. Tutaj warto dodać, że Tower of Guns jest grą typu rouglike tak więc niezależnie od tego, jak daleko uda nam się dotrzeć, ginąc cofamy się do samego początku gry.

11233597_997131196965163_5564948561202879958_o

Tower of Guns (PS4)

Oczywiście, kolejne próby nie idą na darmo. Mimo częstego umierania – a powiem szczerze, że ginąłem tu częściej niż w Bloodborne – odblokowujemy dostęp do kolejnych perków, pomagających nam w trudach mozolnej wspinaczki ku szczytowi wieży. Ponadto otrzymujemy możliwość korzystania z nowych, wykręconych broni. Pistolet na groszki i wyrzutnia pizzy to tylko przedsmak tego, czym możemy razić przeciwników w Tower of Guns. Broni do odblokowania jest naprawdę sporo (10 podstawowych, plus drugie ukrytych na planszach) a dodatkowo siła rażenia każdej z nich wzrasta po zebraniu odpowiedniej liczby „magazynków” wypadających z pokonanych przeciwników. Broń osiąga kolejne poziomy i jej moc wzrasta, jakkolwiek tkwi tu pewien haczyk. Nasza jest wrażliwa na ataki i kiedy zbyt często zbiera obrażenia, jej poziom spada a co za tym idzie siła rażenia również.

11045292_997123663632583_3228000865981484822_o

Tower of Guns (PS4)

Plansze usiane są różnego rodzaju „znajdźkami”. Z pokonywanych przeciwników wypadają wspomniane wyżej „magazynki”, monety – za które w odpowiednich miejscach możemy nabyć dodatkowe zdolności – oraz liczne „odznaki” zwiększające odporność, szybkość poruszania się i masę innych parametrów, dając dodatkowe „boosty” dla naszej postaci (a czasem negatywnie odbijającą się na zdrowiu, czy też zwiększającą poziom trudności). Podobnie, jak w przypadku napotykanych przeciwników i kombinacji pomieszczeń, tak i w kwestii wszelkiego rodzaju „power-up’ów” Tower of Guns nieustannie zaskakuje za każdym kolejnym podejściem. Naprawdę należy tu pochwalić twórców, że pozwalają się graczowi ani przez chwilę nudzić.

Jeśli zaś chodzi o wzmiankowane wcześniej „dopalacze”, perki i – oczywiście – bronie, gra wymusza też często sporo główkowania. Przed rozpoczęciem gry warto się zastanowić w co wyposażyć postać, zwłaszcza że mamy tylko po jednym slocie na broń i dodatkową umiejętność. Kombinacji jest sporo, a dopasowanie jej do preferowanego stylu gry wymagać będzie metody prób i błędów. I, między innymi czyni Tower of Guns tak zacną grą. Masa kombinacji, dziwaczni „bossowie” (o których chyba nie wspomniałem, co niniejszym czynię), ciągle zmieniające się środowisko i bycie zaskakiwanym z każdym kolejnym podejściem, sprawia, że chce się do niej wracać. I nieważne, czy zginęliśmy już 5, 10, czy 50 razy – syndrom „jeszcze jednej próby” rzadko bywa tak silny, jak w przypadku Tower of Guns.

11233597_997131860298430_3008181225492667031_o

Tower of Guns (PS4)

Pod względem technicznym – cóż, można powiedzieć, że „cell-shading” dobry na wszystko. Wiem, że niektórzy mogą uznać korzystanie z tego rozwiązania za chodzenie na skróty, ale w przypadku tego typu rozgrywki sprawdza się to wyjątkowo dobrze a każdym razie w niczym nie przeszkadza. Gorzej jednak, że Tower of Guns – testowana na PS4 – w bardziej intensywnych momentach miała problemy z utrzymaniem płynności, co w – było nie było – dość „skillowej” grze znacząco wpływało na przyjemność płynącą z rozgrywki. Nie zdarza się to często, aczkolwiek bywa frustrujące.

Podsumowując – mimo, iż o samej grze nie wiedziałem praktycznie niczego i sięgnąłem po nią próbując zabić czas w oczekiwaniu na nowego Wiedźmina, to przyznam, że spędzone z nią chwile była nad wyraz przyjemnym doświadczeniem. Powrót do tego, co radowało moje serce we wczesnej erze gier „doomowatych” i bycie ciągle zaskakiwanym, oraz fakt, że Tower of Guns zmusza jednak do sporej „gimnastyki” (czasem też szarych komórek) sprawia, że grę (mimo drobnych technicznych niedociągnięć) mogę z czystym sumieniem polecić. A już zdecydowanie powinni po nią sięgnąć posiadacze PS+, którzy kręcą nosem, że Sony wtyka im „same indyki”, bo tym razem trafiła się prawdziwa perełka.