web analytics

«

»

Shadow Warrior – recenzja

W świecie gier komputerowych często spotykamy się z powrotami starych tytułów, w które zagrywano się godzinami. Jednym z nich jest na pewno wydany przez 3D Realms Shadow Warrior. 3D Realms znają wszyscy dzięki produkcji z uśmiechniętym blondynem w okularach przeciwsłonecznych. O Duke Nukem Forever z litości nie będzie tutaj wzmianki. Zamiast naszego umięśnionego bohatera dostaliśmy do dyspozycji lekko podstarzałego, łysego Azjatę z bródką który przeprowadzał jednoosobową krucjatę przeciwko swojemu byłemu pracodawcy. Po wielu latach rodzime studio Flying Wild Hog odpowiedzialne za ciepło przyjęty debiut Hard Reset zajęło się tworzeniem rebootu. Pochylmy się nad owocem ich pracy i zobaczmy jak im się powiodło.

 

Samo studio jest współtworzone przez ludzi pracujących wcześniej dla People Can Fly, CD Projekt Red i City Interactive. Nie jest wielką tajemnicą, że ci pierwsi stworzyli Painkillera, będącego rodzimym odpowiednikiem Serious Sama. Liczyła się przede wszystkim czysta totalna rzeź, bez szukania kolorowych kluczy i naciskania przycisków w odpowiedniej kolejności. Hard Reset nie był tylko totalną kopią wyżej wspomnianych produkcji. Wpasowywał się on „pomiędzy” nimi, przez co zapisał się na dłużej w pamięci graczy.

Od razu pierwsze co rzuca się w oczy w intrze to odświeżona sylwetka głównego bohatera – Lo Wanga. Odmłodniał, ubiera się w modne garnitury, jeździ stylowym autem… i w ogóle nie ma uroku swojego starszego odpowiednika. Twórcy za bardzo silą się by wypadł on jako zabawny charakter, rzucający krótkimi komentarzami w naszą stronę. Niestety, jest to tak wymuszone i źle rozpisane że odbiera chęć do dalszego grania. Później jest odrobinę lepiej, może nie wspina się na wyżyny ale w pewnym stopniu zaciera to pierwsze wrażenie. Także aktora podkładającego mu głos warto byłoby zamienić na kogoś innego. Zaczęło się od wylania dziegciu, ale nic się na to nie da poradzić. Tak diametralna zmiana może zrazić wielu starych graczy.

Lo Wang pracuje dla korporacji Zilla, a jego celem jest zdobycie miecza Nobitsura Kage. W pierwszym akcie widzimy jak do naszego świata zaczynają przenikać demoniczne hordy. Z pomocą przyjdzie nam Hoji, jedno z pomniejszych bóstw Starożytnych. W pierwowzorze z 1997 roku byliśmy od razu rzuceni do walki i nie było żadnych filmików ani dialogów mających spoić oś fabularną. Teraz będziemy w większym stopniu ją odczuwać, ale bez obaw. Dostajemy nowe informacje w rozsądnych porcjach, przez co nie będziemy czuć się bardziej jak widzowie aniżeli gracze. W gruncie rzeczy dobrze się stało, akcji jest na tyle, że te przysłowiowe chwile oddechu się przydają by rozprostować palce.

A trzeba powiedzieć mocno i wyraźnie że sama rozgrywka w Shadow Warrior to miód na serce tych którzy są znudzeni kolejnymi fps-ami z regenerującym się zdrowiem i checkpointami. Po pierwsze możemy zapisywać grę w dowolnym momencie. Wydawałoby się że to banał, ale trzeba to docenić, kiedy twórcy pozwalają nam kontrolować kiedy chcemy skończyć rozgrywkę. I po drugie, system walki, który jest naprawdę świetny i pozwala nam wyładować negatywne emocje.

 

Kiepski wybór broni

Pierwsze co dostajemy do ręki do oczywiście katana. Lewym przyciskiem myszy robimy szybkie cięcie, prawy przytrzymujemy i po chwili puszczamy. Jest to o wiele mocniejszy atak, i gdy uda się nam go komuś zaaplikować możemy wtedy go poprawić szybszym atakiem. Choć tak naprawdę nie ma tutaj ograniczeń. Dodatkowo możemy odblokowywać nowe, specjalne kombinacje które są o wiele mocniejsze. Katana to naprawdę mordercze narzędzie dzięki któremu możemy zaoszczędzić sporo amunicji. Gdy już dana bitwa się skończy, widzimy podłogę zachlapaną krwią i częściami obciętych kończyn. Nie jest to może tak zaawansowane, jak w Overgrowth ale zdaje egzamin i nie nudzi się do samego końca. A to jest właśnie najważniejsze. Gdy tniemy mieczem dostajemy także do dyspozycji shurikeny, które może nie krzywdzą w tak dużym stopniu, ale mogą spowolnić napierającą maszkarę. Oczywiście nie są to jedyne bronie. Gdy przyjdzie nam zmierzyć się z uzbrojonymi żołnierzami zaczynamy doceniać broń palną. Pierwszą z nich jest rewolwer. Tutaj sprawa jest prosta. Celować w głowę i przeładowywać przy dobrej osłonie. Wracają także podwójne uzi, które siały spustoszenie w pierwowzorze. Choć na początku jest dostępne tylko jedno. Niedługo dowiemy się dlaczego. Jest także kusza, (super)strzelba która swoją mocą przypomina o starym dobrym Doomie 2,  a także miotacz płomieni. Jeden z niewielu spotykanych w grach, który naprawdę się przydaje do kontroli tłumów nieprzyjaciół. Na deser pozostaje wyrzutnia rakiet, która robi wielkie bum i nie pozostawia żadnych złudzeń co do możliwości przeżycia. Trzeba tylko uważać, żeby nie strzelać sobie pod nogi, bo możemy szybko zobaczyć napis game over. Z dziwnych broni dostajemy serce demona które może być użyte tylko na jednego oponenta. Dostaje on… ataku serca i rozpada się na naszych oczach. Dobre, gdy chcemy się pozbyć kogoś większego, choć nie działa na każdego. Dostajemy także głowę demona z której bucha śmiercionośny promień. Szkoda że tak szybko traci swoją moc. Będziemy musieli ją niestety odblokować.

Tak, zaczerpnięto tu jeden z elementów, które teraz napotykamy w wielu gatunkach. Dostajemy możliwość ulepszania naszego bohatera. Zbieramy gotówkę, kryształy Ki i karmę. Ta pierwsza służy nam do usprawniania broni. Większe magazynki, siła rażenia, i dodatkowe modyfikacje czekają na odblokowanie. Rewolwer staje się dzięki temu szybkostrzelny, możemy się poczuć jak na planie westernu. Jedno ciepłe uzi zamieniamy na dwa. Kusza miota nowymi strzałami, które po pewnym czasie wybuchają. Każda z broni ma alternatywny tryb strzelania ukryty pod prawym przyciskiem myszy. Jest jeszcze możliwość zbliżania ale praktycznie się go nie używa, gdyż zazwyczaj nie ma tutaj czasu na precyzyjne odstrzeliwanie głów. Kryształy Ki umożliwiają nam natomiast odblokowywanie nowych umiejętności. Przykładowo możemy tworzyć wokół siebie osłonę która zniweluje obrażenia.  Karma zaś jest pozyskiwana z ukrytych na poszczególnych poziomach zasobników, oraz podliczana po każdej konfrontacji. Gdy uda się nam przeżyć kolejny mini blitzkrieg na dole pokazują się shurikeny które mówią nam jak w jakim stopniu się nam powiodło. Im więcej specjalnych ciosów, szybkich zgonów i różnorodnych broni użyjemy tym lepiej. Nie uda nam się odblokować wszystkiego do końca, należy więc wybierać rozsądnie i planować na przyszłość.

Teraz przyszła pora na przeciwników, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Na początku będą to pomniejsze demony, które prędkością poruszania się nadrabiają braki siłowe. Jeden nie stanowi zagrożenia, ale kiedy rzuca się na nas cała grupka, robi się gorąco. Niektóre z nich dodatkowo mają na sobie maski, które uniemożliwiają szybkie odstrzelenie. Następnie mamy ptakopodobne, magiczne kreatury które potrafią razić nas na odległość. Później przyjdzie kolej na żołnierzy, którzy stanowią typowe mięso armatnie. Dalej zaczyna się już robić naprawdę ciekawie. Potężne minotaury które mogą przyjąć naprawdę dużo „na klatę”, nieumarli magowie którzy wysyłają w naszą stronę kolejne szkielety, latające maszkary które po ustrzeleniu zachowują się jak kamikadze i spadają w naszą stronę. A i to nie wszystko. Najgorsi są wskrzeszeni samurajowie którzy potrafią efektywnie używać swoich katan i shurikenów. Pojawiają się także upiory z potężnymi tarczami, przez co jesteśmy zmuszeni do bezpośredniej konfrontacji. Jeżeli komuś będzie mało, to będzie miał możliwość zabawy w torreadora. Biegające na czterech łapach monstra mają jedyny słaby punkt na plecach. Powracają także bossowie, którzy podobnie jak w Hard Reset są wielkości bloku mieszkalnego. Na planszach znajdziemy różnego rodzaju wybuchowe elementy, jak beczki czy samochody. Oczywiście możemy, i powinniśmy ich użyć na własną korzyść. Jakby tego wszystkiego było mało, stwory reagują na to co się dzieje. Im bardziej nasze ataki są brutalne, tym mocniej zaczynają atakować. Zmieniają się na naszych oczach, i są o wiele trudniejsi do zabicia. Na nudę nigdy nie będziemy narzekać.

 

Shadow Warrior napędzany jest autorskim silnikiem Road Hog. I radzi on sobie naprawdę nieźle. Na początku gra prezentuje nam typowy ogród, pełen kwitnących wiśni, małych wodospadów i wielką świątynię. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, i jak najbardziej pozytywne. Jedynie do czego można się przyczepić to nadużywanie efektu bloom. Najgorzej jest w etapach, gdzie przenosimy się daleko w górę. Można dostać ślepoty śnieżnej. Humanoidalni przeciwnicy oraz sam Lo Wang mają także pewne braki, jeżeli chodzi o poziom detali i mogliby być bardziej dopieszczeni. Ale generalnie rzecz biorąc silnik jest wydajny, potrafi tworzyć ładne widoki, i nie krztusi się nawet gdy widzimy wielu przeciwników na ekranie jednocześnie. Dźwiękowo także jest w porządku. Muzykę, którym jednym z współtwórców jest Skorpik stanowi zbiór orientalnych melodii, które dobrze spełniają rolę tła. Batalistyczne wątki które wpompowują w nas adrenalinę przechodzą gładko w bardziej kojące tony. I co najważniejsze, zero dubstepu. Kolejny plus.

Reasumując, Shadow Warrior to naprawdę dobra gra. Jeden z ciekawszych tegorocznych fps-ów, przeznaczony dla graczy którzy lubią arcade’owy feeling i odrobinę wyzwania. Pomiędzy zgładzaniem kolejnych fal przeciwników, zbieraniem amunicji i innych wspomagaczy, konsumujemy ciasteczka z wróżbami i ciągle nie mamy dość. Gra jest na tyle długa, że nie czujemy się oszukani po jej skończeniu. Chwała za to twórcom, kiedy wiele innych pozycji spod znaku trzech A można przejść w jeden dzień z palcem w nosie. Poziom trudności, nawet  normalny jest naprawdę wymagający. Szkoda jedynie, że sama postać Lo Wanga nie błyszczy tak jak wcześniej. Ptaszki ćwierkają, że jeżeli się uda, to zobaczymy jako kolejną grę reinkarnację Blood. Zobaczymy co z tego wyjdzie.