web analytics

«

»

Recepta na marzec

„Premiera” wiosny już za nami. Zima odeszła, słonko świeci, pogoda cudna, ogólnie rzecz biorąc – jest super. Robimy więc to, co każdy szanujący się gracz w takich warunkach natury zrobić powinien. Kupujemy chipsy i paluszki, zaciągamy zasłony, gasimy światło i zaszywamy się w swoich kanciapach, żeby sprawdzić w akcji najnowsze hity. A w marcu będzie co sprawdzać.

Mass Effect 3

Gra roku?

Nawet jeśli to wasza pierwsza wizyta na naszym Bortalu, pewnie już zdążyliście zauważyć, jakiej gry doktor Siergiej wyczekuje najmocniej. Do europejskich sklepów Mass Effect 3 trafi w czwartek 8 marca. To dzień, którego nadejścia wypatruję z wypiekami na twarzy od kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zakończenie ME2. Nie przesadzę ani trochę, jeśli powiem, że to dla mnie najważniejsza premiera roku i nie sądzę by cokolwiek, co zostanie pokazane za kilka miesięcy na E3 mogło to zmienić. BioWare zrobiło już dwie świetne gry z tej serii i teraz najwyższy czas zakończyć sagę komandora Sheparda z przytupem. A póki co wszystko wskazuje na to, że od tego przytupu Ziemia zatrzęsie się w posadach.

Druga część Mass Effect rozpoczęła się zgodnie z popularną zasadą Hitchcocka, Shepard zginął i został wskrzeszony, a potem napięcie już tylko rosło. Teraz twórcy zamierzają uderzyć z równie grubej rury. Żniwiarze przybywają na Ziemię. Zaczyna się nie tyle wojna, co zwyczajna rzeź – Flota Przymierza zostaje złapana z ręką w nocniku i jak zwykle nasz ulubiony komandor musi wszystko naprawiać. Śmieję się czasem z gier wideo, które próbują nieudolnie naśladować standardy wyznaczane przez Hollywood. Seria ME to jeden z nielicznych przykładów produkcji idących taką drogą, ale do których nijak nie można dokleić słowa „nieudolnie”. I wygląda na to, że tej filmowości w finale trylogii będzie jeszcze więcej. Wystarczy spojrzeć na trailery, by przekonać się o czym mowa. Porywająca akcja, ogromna dramaturgia, to wszystko podlane sosem z amerykańskiego patosu. Jakby tego było mało, muzyką zajmuje się mój ulubiony filmowy kompozytor, Clint Mansell. Samymi zapowiedziami twórcy zrobili mi tak dobrze, że aż się czerwienię gdy o tym piszę. Jeżeli tylko BioWare utrzyma dialogi na takim poziomie jak wcześniej i doda do tego solidny gameplay, z czym też dotychczas nie było problemu [że jak? — przy. Coppertop], to będzie murowany kandydat na grę roku. Choć znając życie i tak za dwa tygodnie będę tu marudził, że miało być doskonale, a jest tylko wybitnie.

A, jeszcze ma być kooperacyjny tryb multiplayer w stylu hordy, można go nawet przetestować w demie. Ale kogo to obchodzi, kiedy jest cywilizacja do uratowania?

Silent Hill: Downpour

Będzie strasznie. I mokro

 

Seria Silent Hill straciła swoją świetność w zamierzchłych czasach. Można się licytować, czy ostatnią częścią godną reprezentowania tak znakomitej marki była druga czy czwarta, niemniej jednak co do jednego nie ma najmniejszych wątpliwości – blask, jakim hit od Konami niegdyś świecił, dawno już wyblakł. Kolejne odsłony nie były na pewno grami złymi, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Nawet nie umywają się do bomby atomowej, jaką dla graczy był pierwszy Silent, już prawie 15 lat temu. Kolejną próbą zmienienia tego stanu rzeczy ma być Downpour. Znowu Konami powierza to zadanie zewnętrznej firmie. Wcześniej swoich sił z wielką marką próbowały Double Helix i Climax Group, teraz zaś padło na Czechów z Vatra Games.

Nie chcę być przedwczesnym optymistą, ale dotychczas pokazane materiały pozwalają nieśmiało wierzyć, że faktycznie coś z tego nowego Silenta może być. Nowym głównym bohaterem został więzień Murphy Pendleton (słyszałem w życiu nazwiska, które bardziej nadają się dla protagonisty mrocznego horroru), nad którym kontrolę przejmiemy w tylko pozornie szczęśliwych okolicznościach. Pendleton ma zostać przetransportowany z jednego zakładu karnego do drugiego, ale oczywiście ma miejsce wypadek, dzięki któremu udaje mu się zwiać. Biedactwo nie wie jeszcze, że trafi przez to do Cichego Wzgórza, a po takiej wizycie nie pomoże mu już nawet opieka doktora Grymana. Wcześniej za budowanie klimatu SH w dużej mierze odpowiadały ciemność i wszechobecna mgła, spowijająca koszmarne miasteczko. Teraz, jak wskazuje tytuł, dołączy do nich nieustający deszcz. Świetna decyzja Vatra Games, bo nic tak nie tworzy nastroju, jak porządna ulewa. Poza tym oczywiście możemy liczyć na mrok, brud, mocną psychozę i trochę grania na emocjach – to ma szansę się udać. Byleby tylko wróciły zagadki na takim poziomie, jaki prezentowały przed laty. Pianino w szkole z pierwszego Silenta do dziś pozostaje najlepszą grową łamigłówką – Vatra Games, czas to zmienić!

Ninja Gaiden 3

Hayabusa jest zły, bo będzie zbyt łatwo

Tomonobu Itagaki opuścił szeregi Tecmo w bardzo nieprzyjemnej atmosferze niedługo po zakończeniu prac nad drugą częścią Ninja Gaiden. Założył nową firmę (nazwaną Valhalla, więc ciężko jej nie kibicować), do której przyciągnął kilku innych pracowników z Team Ninja. Obecny skład japońskiego studia ma więc popularnemu twórcy, i swojemu byłemu szefowi, coś do udowodnienia. A jaki mógłby być lepszy sposób na utarcie mu tego niewiarygodnie wysoko zadartego nosa, niż zrobienie sequela jego flagowego hitu na poziomie, który Itagakiemu nawet się nie śnił? Z pewnością więc Team Ninja pracował nad Ninja Gaiden 3 na 200 procent.

Na pierwszy rzut oka zmieniło się niewiele, bo i formuła gry jest taka, że ciężko tu o jakąś rewolucję. Ci którzy grali we wcześniejsze części bez trudu rozpoznają znajome ciosy i kombinacje, a nawet przeciwników z karabinami maszynowi i wyrzutniami rakiet, walczących w bardzo podobny sposób do tych, z których irytująco spowalniającymi atakami musieliśmy sobie radzić także poprzednio. Znajomo wyglądają także hektolitry krwi, która strumieniami wylewa się z konających wrogów przy akompaniamencie bardzo dynamicznej kamery, z bliska i w zwolnionym tempie pokazującej efektowne finishery. Tym razem jednak Team Ninja postanowiło nieco urozmaicić rozgrywkę i poza cięciem kolejnych Niedobrych Ludzi na plasterki będą też sekwencje QTE i elementy skradanki. W jednym z zaprezentowanych dotychczas filmików była też ucieczka po uliczkach Londynu przed wielkim robotem pająkiem. Martwić może to, że nie ma jakoś mowy o legendarnym poziomie trudności serii NG. Jeśli w najnowszej odsłonie Ryu Hayabusa nie zginie mi przynajmniej trzycyfrową liczbę razy, będę srodze zawiedziony.

Największą nowością jaką do serii wprowadzi Ninja Gaiden 3 z pewnością będzie tryb multiplayer, w którym gracze będą wzajemnie próbowali wypruć sobie flaki. Może być ciekawie, choć póki co single wygląda zdecydowanie bardziej zachęcająco.

A wy na jaką marcową premierę czekacie najbardziej? I czemu właśnie na Mass Effect?