web analytics

«

»

Gramy w House of the Dying Sun

House of the Dying Sun, Marauder Interactive, LLC , 2016

House of the Dying Sun, Marauder Interactive, LLC , 2016

Obrodziło nam ostatnio w kosmiczne symulatory. I nie ma w tym absolutnie nic złego, zważywszy, że do niedawna, ten cieszący się – zwłaszcza w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia – sporą popularnością gatunek, nie miewał się wcale tak dobrze. Wzrost popytu i apetytu na 'space simy’ to prawdopodobnie jedyny pozytywny efekt wtórny niedawnej premiery NO MAN’S SKY i jeśli nadal pojawiać się dzięki temu będą rzeczy tak dobre, jak opisywane jakiś czas temu na łamach Grastroskopii EVERSPACE, czy HOUSE OF THE DYING SUN, o którym kilka słów przeczytacie poniżej, to może niesmak i poruta po „dziele” HELLO GAMES odejdzie w zapomnienie.

Tymczasem pracujący samodzielnie pod szyldem firmy MARAUDER INTERACTIVE, LLC, Mike Tipul, zmajstrował symulator kosmicznego pola walki, co się zowie. Twórca HOUSE OF THE DYING SUN, wyciągając lekcję ze znanego powiedzenia, głoszącego iż „jeśli coś jest do wszystkiego, to naprawdę jest do niczego”, odpuścił sobie wszystkie te modne obecnie 'eksploracje’, 'generowane losowo wszechświaty’, oraz wszechobecny 'crafting’ i skupił się na samym 'mięsku’, czyli epickich potyczkach kosmicznych myśliwców bojowych, niszczycieli i całej reszty uzbrojonego 'po zęby’ żelastwa latającego po kosmosie. I przyznać trzeba, że skoncentrowanie się jedynie na kosmicznych bataliach wyszło HOUSE OF THE DYING SUN na dobre.

Przed wyruszeniem w kosmos, należy zebrać drużynę.

Przed wyruszeniem w kosmos, należy zebrać drużynę.

Fabuła? Cóż, jakaś jest, ale wnikanie w jej niuanse nie ma większego sensu. Ot, umarł Imperator rządzący dotąd znanym Kosmosem a jego miejsce zajął wspierany przez zbuntowanych wielmożów, impostor. Gracz wciela się w członka elitarnej gwardii, wiernej poprzedniemu ustrojowi, i jego zadaniem jest ukarać buntowników oraz sprawić, by korona znalazła się na właściwiej głowie a władanie Kosmosem wróciło we prawowite ręce. Historia, jakich wiele w literaturze i kinie science-fiction, w dodatku przedstawiona bez zbędnych fajerwerków i podobnie, jak wprowadzenia do kolejnych misji, poznajemy ją tylko i wyłącznie w formie suchego tekstu.

Po tym krótkim 'rysie historycznym’ zostajemy bez większych ceregieli wrzuceni w sam środek walki. Kampanię podzielono na szereg odblokowujących się kolejno misji. W każdej z nich do wykonania mamy kilka celów nadrzędnych i parę bonusowych, za które otrzymujemy dodatkowe profity, dzięki którym odblokowujemy nowe bronie i ulepszenia naszych myśliwców, niszczycieli i fregat. Zadania, które musimy wykonać, skupiają się głównie na niszczeniu wrogich 'bolidów’ i obiektów infrastruktury, sporadycznie zaś na eskortowaniu, czy to całego konwoju, czy to pojedynczych pojazdów. I pewnie czułoby się tutaj pewną powtarzalność, gdyby nie fakt, że kosmiczne boje sprawiają po prostu sporo frajdy a odblokowane elementy i nowe rodzaje statków, które włączyć możemy do swojej eskadry, dają sporą przestrzeń do wykorzystania zróżnicowanych taktyk działania, oraz testowania w walce nowszych elementów uzbrojenia i ulepszeń.

Jeszcze tylko szybkie rozpoznanie pola boju i...

Jeszcze tylko szybkie rozpoznanie pola boju i…

Siedzenie za sterem kosmicznego pojazdu bojowego i branie czynnego udziału w zażartych pojedynkach stanowi rdzeń rozgrywki w HOUSE OF THE DYING SUN. Nie jest to jednak wszystko, czym uraczył nas jej twórca, albowiem oprócz pilotowania pojedynczego pojazdu – przesiąść się możemy do każdego myśliwca wchodzącego w skład naszej, powiększającej się z czasem, eskadry – możemy też wydawać rozkazy reszcie członków szwadronu. Kilka trudniejszych misji, w jakich brałem udział, udowodniło, że taktyczny zmysł jest równie ważny, co zręczność w operowaniu pojazdem. Rozdzielić eskadrę i wysłać część ekipy do szturmu na cele bonusowe, czy skupić się na zmasowanym ataku na główny target? Rozproszyć szyk i pozwolić, by członkowie naszej drużyny rozpoczęli 'dogfighty’ z wrażymi myśliwcami, czy też wziąć ciężar ataku na siebie a reszcie oddziału nakazać osłanianie naszej szarży? Decyzje taktyczne bywają ważne i bardzo często zdarza się tak, że popełniwszy błąd na samym początku, skazujemy całą misję na fiasko a eskadrę na rozniesienie w gwiezdny pył. Bywa tak, że dopiero przy drugim, bądź trzecim podejściu zyskujemy rozeznanie w polu bitwy, które – przy odpowiednim dowodzeniu eskadrą – pozwoli nam przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.

Sterowanie i obłożenie pada, zrazu skomplikowane, daje się dość prędko opanować. Obsługa interfejsu gry, pilotażu i opcji taktycznych za pomocą pada nie sprawiają najmniejszych problemów a gdyby takowe się pojawiły, twórca dał możliwość pełnej konfiguracji ustawień sterowania, jak również opcjonalnie – choć rekomendowany jest raczej kontroler – skorzystanie z klawiatury i myszy. Ponadto, jest i opcja 'na bogato’, czyli oferujące pełnię doznań, wykorzystanie urządzeń VR, takich, jak HTC VIVE i OCULUS RIFT. Niestety, z powodu braku posiadania tych przedmiotów zbytku, nie mogłem osobiście doświadczyć pełnego wachlarza dobrodziejstw, jakie płyną z HOUSE OF THE DYING SUN, ale ci, którym było to dane, pieją z zachwytu. Podobno wrażenie bycia trzeciorzędną postacią z BATTLESTAR: GALACTICA jest kompletne.

...pora dać łupnia poplecznikom uzurpatora!

…pora dać łupnia poplecznikom uzurpatora, lub…

Z faktem obsługi VR wiąże się prawdopodobnie to, że HOUSE OF THE DYING SUN daleko do przepychu wizualnego, który tak zachwyca w EVERSPACE. Gra nie wygląda jednak brzydko a raczej ascetycznie. Poligonalne statki przywodzą może na myśl piękniejsze czasy naszej nieskalanej młodości, ale kosmiczne pejzaże, na tle których toczą się batalie, wyglądają arcy-klimatycznie. Prawdopodobnie trudno będzie wybrać którykolwiek z nich, jako tapetę na pulpit, ale w ferworze walki, strzałów i całkiem nieźle się prezentujących wybuchów, szybko przestaje się zauważać raczej ubogą, jak na dzisiejsze standardy, oprawę graficzną. Za to brakuje mi słów, żeby wyrazić swój podziw dla oprawy audio. Soundtrack nieco pompatyczny, choć utrzymany w duchu dzieł ilustrujących filmowe epopeje kosmiczne, może się spodobać fanom tego typu muzyki. Osobiście go wyłączam, bowiem wówczas dźwięki silnika, wystrzałów, stłumione odgłosy wybuchów, wykrzykiwane przez radio komendy i komunikaty sprawiają, że automatycznie wczuwam się w klimat kosmicznego pola bitwy, zapominając przy tym o prawdziwym, bożym świecie. Doprawdy, myślę, że w tym momencie można pozazdrościć posiadaczom sprzętu VR – z taką oprawą dźwiękową wrażenie latania i strzelania w kosmosie musi być niesamowite.

HOUSE OF THE DYING SUN nadal czeka na wydanie w edycji 1.0 a obecnie można nabyć grę w wersji EARLY ACCESS za cenę – w przybliżeniu – 75 PLN. Jakkolwiek – według autora – jest ona prawie skończona i nie ma co spodziewać się większych zmian, czy dodatków, w chwili gdy pełna wersja ujrzy światło dzienne. Mike Tipul w najbliższym czasie zamierza się skupić na dopracowaniu detali, usunięciu błędów i optymalizacji gry, która – trzeba to jasno powiedzieć – już w obecnej formie działa znakomicie i dostarcza całkiem sporo frajdy. Jeśli poszukujecie dopracowanej i wymagającej kosmicznej strzelaniny w stylu nieodżałowanej serii FREESPACE, czy symulatorów ze stajni LucasArts, to zdecydowanie winniście rozważyć zakup HOUSE OF THE DYING SUN, nie przejmując się (w tym konkretnym wypadku) etykietką EARLY ACCESS. Mike Tipul odwalił kawał dobrej roboty i chyba tylko uczciwość – rzadko spotykana dzisiaj cecha u deweloperów – nie pozwoliła uznać gry za skończoną i osiąść na laurach. Warto docenić takie podejście a samemu cieszyć się momentami, w których można się poczuć niczym Luke Skywalker, albo nawet Han Solo.

...w obliczu przewagi wrogich sił, dokonać taktycznego odwrotu.

…w obliczu przewagi wrogich sił, dokonać taktycznego odwrotu.

PIERWSZE DWIE GODZINY Z HOUSE OF THE DYING SUN NA NASZYM KANALE YOUTUBE: