web analytics

«

»

Disney kupił Star Warsy. No i?

Miki Moc!

No właśnie, co z tego? Przez internet przetoczyła (a w co wolniejszych strefach oraz stronach fanowskich przetacza) się fala hejtu porównywalna z siłą huraganu nad wschodnim wybrzeżem Ameryki. Bo Disney zły, Disney familijny, bo Myszka Miki i Hannah Montana. Dla mnie to dowód krótkowzroczności i braku realistycznego spojrzenia na fakty. A niepodważalnym faktem jest, że od 29 lat tej franczyzy nie spotkało nic lepszego niż odsunięcia George’a Lucasa od roli dyktatora.

Dla Disneya to zresztą nie pierwsza taka operacja. 6 lat temu korporacja odkupiła od Apple Pixara (notabene, odkupionego w 1986 od… Lucasfilm), wtedy najlepiej znanego z Toy Story, Potwory i Spółka oraz Gdzie jest Nemo? 7.4 miliarda dolarów za kurę znoszącą złote jajka nie wydaje się przesadzone – od tego czasu Pixar wyprodukował 6 tytułów, za które w kinach zgarnął ponad 4 miliardy, a do tego dochodzą DVD, zabawki, gry komputerowe, wszelkie licencje itp. Cross-overów, w których Goofy wyławia gupika do akwarium – 0. Cross-overów, w których Buzz Astral ożywa w domu Seleny Gomez – 0. Ba, szefowie Pixara wielokrotnie podkreślali, że wpływ nowych właścicieli na proces twórczy jest znikomy. To nie jest wyjątkiem, trzy lata temu Disney za 4.24 miliarda dolarów przejął jednego z największych wydawców komiksów w USA i na świecie – Marvel Entertainment. Tam zatrzeszczało nieco bardziej, ale sytuacja w firmie była nieco mniej komfortowa. Mimo to wyprodukowane od tamtej pory przez Marvel Studios Iron Man 2, Thor, Captain America i Avengers były przynajmniej przyzwoite, a ostatni zdobył serca fanów wraz z portfelami, bijąc rekordy box-office i rozgaszczając się na podium najbardziej kasowych filmów wszech czasów za Jamesem Cameronem. Disney wie, jak zarządzać firmami-córkami i nie spodziewam się, by w tym przypadku było inaczej. Udowodnili to po raz kolejny, wraz z usunięciem Lucasa ze stanowiska szefa Lucasfilm.

To jednak dopiero połowa zamieszania. O wiele większe kontrowersje budzi zapowiedziany na 2015 r. Epizod VII. I znowu, bo Disney, bo familijny, bo Goofy i Jonas Brothers. Pomijając zdolności jasnowidzenia internautów porównywalne z całą trzodą typującą wyniki na Euro, nie umiem sobie wyobrazić większego sponiewierania marki niż to, jakiego dokonał sam Lucas w nowej trylogii. Widząc Christensena mam ochotę iść do kibla, widząc skaczącego jak piłka Yodę szukam wody ognistej, a widząc Jar-Jara zastanawiam się: tantō, czy minigun. Lucas nie powinien nigdy ich produkować, a jeśli, to zlecić reżyserię komuś kompetentnemu. Ale przebito i to gdy LucasArts wydało w zeszłym roku Kinect Star Wars. Gibającego się do techno-papki Palpatine’a trudno wymazać z pamięci, więc aby nie być jedyną osobą z traumą pokaże go wam:

YouTube player

Kiedy już zdejmie się klapki z oczu i sprawdzi listę filmów wyprodukowanych przez Disney, można zauważyć, że poza adaptacjami telewizyjnych hitów dla dzieci znalazło się miejsce (i środki) dla nieco poważniejszych produkcji. Nie poważnych – poważniejszych, czyli plasujących się w kategorii Trylogii, która przecież też nie celowała w odbiorców dorosłych. Przeciwnie, w swoich czasach były filmami dla nastolatków pomimo elementów, które przy dzisiejszej cenzurze w Hollywood by nie przeszły. Disney w ostatnich latach wykładał pieniądze na Piratów z Karaibów, Tron: Dziedzictwo, Prince of Persia, Johna Cartera i Alicję z Krainy czarów (film marny, biznes – genialny), których nie muszą się wstydzić (marketingowcy od Cartera się nie wstydzą, bo teraz żebrzą o kasę w Pekinie) co wraz z filmami Pixara i Marvela daje niemal pełną penetrację rynku 5-18. Wypełnili każdą niszę kina familijnego, a wczoraj sprawili sobie nową zabawkę.

Dostali w swoje ręce mocno sponiewieraną, ale jednak markę-legendę, franczyzę, z którą mogą się równać może ze dwie inne (i nie mówię o Treku, Karnaś ;P ). Wyzwanie mimo wszystko ogromne, jednocześnie ryzyko niewielkie, bo już wielokrotnie udowodniono, że sprzeda się najgorszy crap z metką SW. Wierzę jednak, że Disney stać na zrobienie bardzo dobrego filmu tym bardziej, że George będzie już tylko konsultantem, a nie producentem/reżyserem. Że zacytuję w luźnym tłumaczeniu „To czas, bym przekazał SW nowej generacji filmowców”. No wreszcie… Wytwórnia musi jednak spełnić dwa warunki: odciąć fabułę VII od wątków z Trylogii, oraz znaleźć odpowiedniego reżysera. Kogoś takiego jak Whedon dla Avengers, z jednej strony nerda, z drugiej człowieka z wizja i odpowiednim wyczuciem akcji i prowadzenia fabuły. Giełda nazwisk jest długa i podejrzewam, że w tej chwili każdy liczący się w Hollywood reżyser przed 50 zmusza swojego agenta do ciągłego nękania pracowników Disneya. Może Verbinski, który już współpracował z wytwórnią przy trylogii Piratów z Karaibów, a w zeszłym roku reżyserował przepiękną animację Rango z masą smaczków dla fanów westernów? Albo J. J. Abrams, producent Zagubionych, a na dużym ekranie wskrzesił Star Treka i kino przygodowe w Super 8? Może efekciarski Zack Snyder, znany z adaptacji komiksów 300 i Watchmen, a już niedługo także i Supemana? Można by długo wymieniać nazwiska, od wyboru i pozostawienia reżyserowi odpowiedniej swobody będzie zależeć bardzo dużo. Nie ma jednak co jęczeć przedwcześnie, i tak gorzej niż w nowej trylogii nie będzie…

4.05 miliarda to cena promocyjna jak za taką markę. Drobną niedogodnością będzie pozostanie praw do dystrybucji filmów II-VI w Foxie do 2020, a Nowej Nadziei dopóki gra WOŚP i jeden dzień dłużej. Za to obok samego studia, ILM (producenta efektów specjalnych) i wydawnictwa książkowego Disney nabył też… LucasArts z całym dobytkiem. Czy to będzie punkt zwrotny w dystrybucji dziesiątek klasycznych gier niedostępnych dotąd chociażby w wersjach cyfrowych? Przepastne archiwa studia od lat blokują takie tytuły jak Grim Fandango, Indiana Jones, X-Wing czy Maniac Mansion. Oby Lucasfilm wreszcie poszedł po rozum do głowy także w tym segmencie. Trzymam kciuki za to i za nowy film.