web analytics

«

»

Dark Souls – nie taki diabeł straszny!

Dark-Souls-Prepare-to-Die-Edition-video-game-wallpaperZagrać w Dark Souls i umrzeć. Właściwie umrzeć wielokrotnie, bo w tej grze to nagminne zjawisko. Dark Souls stał się synonimem ekstremalnie trudnej rozgrywki, która na pierwszy rzut oka wygląda na czysty masochizm. Zresztą co można myśleć o grze, której podtytuł brzmi „Prepare to die”, a napis NIE ŻYJESZ jest jednym z najczęściej oglądanych przez gracza? Ale czy ta gra jest faktycznie tak kosmicznie trudna? Absolutnie nie.

Zastanawiacie się pewnie teraz czy chcę napisać jakim jestem super uber wymiataczem skoro twierdzę, że Dark Souls nie jest grą trudną. Otóż nie. Po pierwsze na razie po 20 godzinach gry bardzo daleko mi do ukończenia DS i nawet nie wiem czy uda mi się go ukończyć. Po drugie wcale nie jestem fechmistrzem. I ginę regularnie. Bardzo regularnie.

O co więc chodzi? O to, że Dark Souls to gra, która nie tyle jest trudna, co jest grą która wymaga od nas szczególnej uwagi i myślenia. Od lat gry przyzwyczajają nas do tego, że są szybkie, łatwe i przyjemne, a cała ich trudność sprowadza się najwyżej do wciśnięcia guzika na padzie w odpowiednim momencie (QTE). Siedzimy na kanapie z padem w ręku, sączymy browarka i z uśmiechem na ustach urządzamy naszym wrogom jesień średniowiecza z wszelkich możliwych części ich wirtualnych ciał. I nawet nam to nie przeszkadza chrupać chipsów! Ależ jesteśmy świetni, prawda? Otóż nie. Biegamy, skaczemy, mordujemy w tysiącach tylko dlatego, że gry są zaprojektowane tak, żeby wrogowie padali jak muchy. Pełnią tylko rolę statystów, którzy w odpowiednim momencie mają się położyć na ziemi. Dobra reżyseria sprawia, że w sumie nie przeszkadza nam ten teatr i bawimy się bardzo dobrze. A jeśli się trochę zmęczymy zawsze możemy spauzować grę i wziąć kolejny łyk zimnego, chmielowego nektaru bogów.

Dark Souls taki nie jest. Stawia przed nami wrogów, ale takich, którzy wcale nie chcą łatwo paść. Nie możemy nawet zrobić pauzy żeby sięgnąć po kufel!!! Świat Dark Souls kieruje się bowiem kilkoma regułami i to one sprawiają, że ta gra wydaje się nam tak trudna.

Primo – każdy przeciwnik jest groźny. Nawet ci najsłabsi, których po pewnym czasie mamy na jeden strzał potrafią nas zabić w 3 sekundy.

Secundo – najdrobniejsza chwila nieuwagi w tej grze prawie zawsze się mści. Opuszczona na moment tarcza, zbyt późny przewrót, źle wymierzony cios – każdy z tych błędów najprawdopodobniej doprowadzi nas do najbardziej znienawidzonego napisu – NIE ŻYJESZ.

Tertio – nigdy, ale to nigdy nie należy się spieszyć. Pośpiech powoduje błędy. Błędy w DS oznaczają zgon naszego protagonisty. Fakt, że dla większości przeciwników jesteśmy pozornie łatwym celem sprawia, że musimy uważać, a każda walka jest walką na przetrwanie. Czasem pojedynek trwa kilka minut i większość czasu zajmą w nim nie ciosy, ale uniki, krążenie wokół przeciwnika czy po prostu rozpoznawanie jego słabych stron. I czekanie na odpowiedni moment aby zadać ten ostatni cios. Nie pamiętam ile razy zginąłem skuszony niskim stanem HP mojego adwersarza. „Wystarczy, że jeszcze raz go trafię” brzmiało jeszcze w mojej głowie kiedy skarcony przez wroga oglądałem już wielki czerwony napis – NIE ŻYJESZ.

Quatro – nie ma dwóch takich samych walk. Piękno Dark Souls polega na tym, że trudno tu popaść w schematy. Oczywiście przeciwnicy mają pewne zestawy zachowań i na każdego w końcu znajdziemy sposób, ale jeśli przed nami stanie więcej niż jeden wróg cały nasz plan bierze w łeb. W takich sytuacjach trzeba improwizować. Tak manewrować, żeby jeden zasłaniał drogę drugiemu, znaleźć schody, korytarz czy górkę które ograniczą przestrzeń albo przynajmniej dadzą nam niewielką przewagę. Metoda wypracowana przeciw szkieletowi zupełnie nie sprawdzi się przeciw czarnemu rycerzowi, a szkielet z szablą walczy inaczej niż ten z tarczą i włócznią. To czy walczymy mieczem, halabardą czy toporem, czy jest to duża czy mała broń ma kluczowe znaczenie i diametralnie zmienia styl walki. To nie tylko czcza gadanina twórców, która ma nas zachęcić do kupna. To działa w praktyce. Serie szybkich pchnięć doskonale sprawdzą się kiedy operujemy mieczem, ale weźcie tylko do ręki halabardę. Dwa, trzy pchnięcia i koniec. Potrzeba odpoczynku. Nie mówiąc o zupełnie innej bezwładności rycerza z mieczem i długą bronią drzewcową. Co z tego, że zadacie potężne cięcie poprzeczne halabardą skoro przez następną sekundę jesteście odsłonięci na każdy cios przeciwnika? Wiecie co to oznacza? Tak – NIE ŻYJESZ.

Inną sprawą są bossy. Dominują nad nami WSZYSTKIM – rozmiarem, siłą, mocą. Tutaj sukces może nam zagwarantować tylko spryt, mądra, ostrożna i bardzo systematyczna walka. Czasem o sukcesie lub porażce decydują milimetry. I naprawdę nie przesadzam. Czasem jest to również szczęście – wyprowadzenie ciosu o ułamek sekundy wcześniej – tuż przed własnym, wydawałoby się pewnym zgonem. Jedno co na pewno tutaj nie zadziała to bezmyślne mashowanie. Wdanie się w bijatykę z bossem kończy się ZAWSZE zgonem. Najczęściej w mniej niż 5 sekund.

Czy zatem Dark Souls jest grą trudną? Nie. Jest grą cholernie wymagającą, nie wybaczającą błędów i bezmyślności gracza. To gra, która każdy nasz błąd odwróci przeciwko nam. Źle zaplanowany atak – giniesz, zbyt szybkie wejście na nieznany obszar – giniesz, brak zasłony – giniesz, za długo trzymana zasłona i w konsekwencji brak siły na zadanie ciosu – giniesz. Ilość zgonów gracza jest tu zatrważająca. Ważne jest jednak to aby uświadomić sobie, że wszystkie one wynikają z naszych błędów. Im szybciej to odkryjecie tym uważniej zaczniecie grać. I wtedy też będziecie ginąć, ale tylko kiedy traficie na nowego przeciwnika, którego stylu walki nie znacie i będziecie chcieli załatwić go którymś z „dobrych, starych, sprawdzonych” sposobów.

Dark Souls to gra, którą się kocha i nienawidzi zarazem. To gra, która obnaża nasze słabości, nasz brak cierpliwości, dokładności. Dlatego tak bardzo frustruje kolejne pojawienie się NIE ŻYJESZ na ekranie. Z drugiej strony – każdy najdrobniejszy sukces daje kupę radości i satysfakcji. Drobne detale, udoskonalenie własnego stylu, odkrywanie prawideł pola walki cieszą jak diabli. W jakiej innej grze człowiek cieszyłby się jak dziecko z obserwacji, że walkę kołową z przeciwnikiem należy prowadzić w kierunku ręki w której ten trzyma broń?

Czy warto zagrać? Warto. Czy da się tą grę skończyć? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami – czy starczy wam samozaparcia, żeby pokonać wszystkie wasze słabości i chęć chodzenia na skróty do czego przyzwyczaiły nas współczesne gry? Jeśli nie macie cierpliwości, a wizja powtarzania tego samego po wielokroć aż do uzyskania perfekcji was odrzuca – nie próbujcie, bo przypłacicie to wylewem (wciąż boimy się o zdrowie Carnasia). Jeśli zaś cenicie pokonywanie własnych słabości i lubicie wymagającą zabawę – już w tym momencie powinniście odpalać Dark Souls, które nie zachwyci was grafiką, ale pochłonie gameplayem. Czy skończę tą grę? Chciałbym, choć nie wiem czy będę tak twardy jak nasz kolega polo_tuc, przed którym chylę czoła. ON TO ZROBIŁ. Pewnie dlatego, że jest Niemcem. Oni zawsze kończą to co zaczęli…