web analytics

«

»

Czemu nie lubię MMORPG

Kiedyś lubiłem. Serio. Był w moim życiu taki smutny okres, że brałem wszystkie darmowe MMO jak cygan zapomogę. Jakieś wynalazki typu MU Online, Priston Tale, Risk Your Life, pirackie serwery Lineage II i Ultimy Online, cokolwiek się nawinęło. Potem, mniej więcej w okolicy premiery World of Warcraft, przeżyłem niemal mistyczne oświecenie i wewnętrzny głos powiedział mi: „przecież to jest gówno. I do tego nudne”. Zgodziłem się z nim i olałem MMORPG. Do czasu.

Tego lata, przy okazji dorocznego wakacyjnego nerd party, jak zwykle żywo dyskutowaliśmy z kilkoma znajomymi o najistotniejszych dla świata sprawach: The Big Bang Theory, sesjach w Neuroshimę, rekordowych czasach przejścia kampanii na expercie w Left 4 Dead i optymalnej drużynie w Dragon Age. Jakoś od słowa do słowa przeszliśmy do MMORPG i uzgodniliśmy, że to gatunek faktycznie niegodny splunięcia. Ale…

… no właśnie, ale jakby tak zebrać taką naszą zgraną ekipę i wspólnie bujać się po świecie, zabijać smoki, ratować księżniczki, grindować przez pierwsze 40 poziomów na kolorowych motylach… popatrzyliśmy po sobie upojeni tą wizją i zgodnie wykrzyknęliśmy: „zajebiście!”. No dobra, nie było tak. Ale doszliśmy do wniosku, że taki team złożony z dobrych kumpli tłukących kolorowe motyle mógłby nadać nędznym MMO trochę kolorytu. Z grubsza skończyło się na czczych rozmowach. Aż przyszedł listopad.

Kame hame ha! (źródło: guildwars2.com)

Jakiś czas temu Guild Wars 2 miało darmowy weekend. Ktoś z naszej ekipy rzucił hasło „ściągać i grać” i tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy ściągać i grać. Nawet przebolałem, że waży to chyba z pół miliona gigabajtów i na moim łączu ściągało się całą piątkową noc i kawałek soboty i zajęło sporo miejsca będącego na wagę złota (bo nie chce mi się wrzucać plików do chmury albo na zewnętrzny dysk, ale to temat na inną opowieść). Oczywiście wszyscy na świecie pobrali GW 2 szybciej ode mnie i mogli mnie męczyć pisaniem o tym, że to najlepsze MMORPG w historii wszechświata i w ogóle od kiedy zainstalowali to grali dopóki z głodu nie potracili przytomności. W internetach opinie też były pozytywne, więc pomyślałem sobie: „jupi, może w końcu jakieś interesujące MMO”. Głupi ja.

YouTube player

UWAGA: ta gra nie jest tak dobra jak sugerowałby to trailer.

Zabrałem się do tworzenia postaci. Nie było trudno, bo z ras szybko odrzuciłem leśne ludki, liliputów oraz Bestię z Pięknej i Bestii jako potencjalny wybór. Zostali więc ludzie, czyli nuda, i więksi ludzie, czyli spoko. Zrobiłem sobie więc większego człowieka, łysego murzyna. Jako klasę wybrałem iluzjonistę, bo po pierwsze brzmi super, a po drugie któryś ze znajomych wcześniej zajął inżyniera. Po drodze jeszcze wybierało się jakieś cechy charakteru, co dało mi mylne poczucie że mogą się do czegoś przydać. Niedługo przekonałem się, że się nie przydają.

Ruszyłem na podbój świata moim gigantycznym murzynem czarodziejem i muszę przyznać że pierwsze minuty były sympatyczne. Bo świat ów ładny i rozległy, a ja z moją duszą turysty lubię sobie pozwiedzać i pozaglądać w różne kąty. Patent z landmarkami – punktami widokowymi do odkrycia – rewelacja. Na tym niestety rewelacje się skończyły.

Leśny ludek. Kto by chciał tym grać? (źródło: guildwars2.com)

Guild Wars 2 udaje, że ma jakiś wątek fabularny. Misje z „głównego wątku” od pozostałych questów różnią się jednak tylko tym, że przed każdą z nich mamy króciutki dialog z jakimś bohaterem niezależnym z podłożonym głosem naszej postaci. Ale poza tym to zwykłe grindowanie. Idź, zabij, wróć. Ewentualnie, dla urozmaicenia, idź, zabij, podnieś, wróć. Pozostałe misje – to samo. Do tego na mapie cały czas pojawiają się eventy – na określonym, niewielkim obszarze trzeba, uwaga niespodzianka, zabić określoną liczbę przeciwników. Innymi słowy: grind, grind, grind. Łazisz i siekasz. To samo co w milionie innych MMO tylko w ładniejszym świecie. I czy robisz to sam czy ze znajomymi… prawie bez różnicy.

Nie wiem co miały na myśli osoby twierdzące, że GW 2 to jakaś nowa jakość dla MMORPG, ale na pewno nie mechanikę. Chyba, że wielkim novum ma być patent na to, że zestaw skilli jest zależny w dużej mierze od posiadanych przez nas broni. Nie znam się na MMO, więc nie wiem czy ktoś wcześniej na to wpadł. Byłby to niezły pomysł, gdyby do tego można było dodać coś od siebie – a miejsc na umiejętności spoza standardowego zestawu jest tyle co nic. Bodaj jedno, a na 20 i 30 poziomie odblokowują się w sumie dwa kolejne. Tylko że 20 i 30 poziom to ja bym pewnie osiągnął odpowiednio na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Nie można więc wykorzystać specjalnie wszystkich tych skilli wykupionych za żmudnie wygrindowane punkty.

A na koniec największy hit. Mój wielki łysy murzyn iluzjonista z dwuręcznym mieczem w łapach wygląda naprawdę groźnie. Dopóki nie zacznie nim walczyć. Niestety, nie umie zadawać ciosów. Zamiast tego podrzuca miecz i strzela różowymi laserami. Serio, serio. Strzela. Różowymi. Laserami. Muszę jednak przyznać, że tworzenie klonów wspomagających mnie w walce i mylących wrogów było całkiem fajne i efektowne. Na tyle zabawne, że znudziło mi się dopiero po trzech godzinach. Lasery do obejrzenia poniżej, niestety nie w moim wykonaniu bo zapomniałem nagrać.

YouTube player

I dlatego nie lubię MMORPG.

Ogłoszenie parafialne: zdaję sobie sprawę, że moja opinia nie jest kompletnym opisem GW 2. Nie jest nawet jego zalążkiem. Głównie dlatego, że pograłem dwa dni i wypieprzyłem to badziewie z dysku.