web analytics

«

»

Czas na zmiany mój kochany PieCyku!

Ojej...

Ojej…

Wybacz mój ssssskkkaaaarbie, że Cię nieco zapuściłem, ale w końcu nadszedł dzień twojej modernizacji. Dostaniesz nowe bebechy. Najwyższa pora ponieważ chcę „grać w greu”!

No nareszcie nadeszła ta wiekopomna chwila. Jaka? W końcu postanowiłem wymienić to i owo w moim „gierczanym” pececie. Oj zwlekałem z tym dość długo (wymieniałem tylko karty graficzne, a i to czyniłem dość ospale) i nawet pobiłem swój rekord – z jednym procesorem wytrzymałem od końca 2009 roku. Mój Boże to już tyle lat? Czas jednak biegnie nieubłaganie i trzeba iść z duchem czasu – staremu, 4-rdzeniowemu AMDkowi mówimy cześć! Służyłeś dzielnie i byłem z ciebie bardzo zadowolony.

A może jednak konsola? Takie myśli kłębiły się w mojej głowie podczas wirtualnego składania nowego kompika. Procesor, płyta główna i pamięci RAM. Do tego miałem chrapkę, kaprys na dysk SSD o słusznej pojemności. Cena? Przykra bardzo… przekraczająca cenę konsoli obecnej generacji. A więc może jednak Playstation 4 (XBONE nie wchodzi w rachubę). Ręka mi drżała, myślałem intensywnie rozważając różne opcje: a może jednak konsola… a jakby tu jeszcze kartę graficzną, czyli kolejne 1,5K w plecy… Tak. Chyba każdy (psycho)gracz ma takie dylematy.

Tym razem jednak wygrały stare przyzwyczajenia, czyli pecet. Obecna generacja konsol nadal jest dla mnie mało atrakcyjna. Nie tak jak poprzednia – Xboksa 360 kupiłem przy okazji premiery w naszym pięknym kraju, a Playstation 3 też dość szybko zawitała pod moim telewizorem. PS4? Ty złotko o badziewnych bebeszkach jeszcze sobie poczekasz! Ile? A tak do premiery nowej odsłony Uncharted, czyli do przyszłego roku.

Przy okazji wymiany sprzętu zrobiłem sobie taki retrospekcyjny rachunek sumienia. Zagłębiłem się w mrokach przeszłości i na karteluszce drżącą ręką trzymającą ołówek wypisałem sprzęt jaki kupiłem sobie od roku… 1992 kiedy to dostałem mojego pierwszego peceta. Takiego tylko mojego :).

Tak więc na początku mojej osobistej, pecetowej drogi była ciemność. Ciemność, którą rozjaśnił zakupiony w gównianej firmie Escom zestaw z procesorem 386SX 16MHz i całym, jednym megabajtem pamięci RAM. Nie był to żaden wypas, ale za to miałem aż dwie stacje dysków – 5.25 i 3.5 cala. Karty dźwiękowej nie posiadałem i raczyłem się cudnymi dźwiękami z PC speakera. Mimo to było całkiem miło. W co się grało? F29 Retaliator, Cywilizacja, Obydwie części Monkey Island, przygodówki Sierry, Wolfenstein 3d a nawet Test Drive 3. Choć ten ostatni tytuł trochę szarpał. No dobrze – szarpał bardzo, ale i tak grałem!

Idylla nie trwała jednak długo. Doskonale pamiętam ten dzień. Kolega przyniósł mi shareware’ową wersję DOOM’a. Musiałem obejść się smakiem. Miałem za mało RAMu, a i procesor nie dałby rady. Oczywiście już wcześniej nie mogłem pograć w niektóre tytuły. Ot choćby w Wing Commandera, ale to gra od id Software, która nie ruszyła na moim blaszaku „kopnęła mnie w jaja”.

Tak oto zostałem wyłączony z nurtu pecetowego grania i to na całkiem długo. Proszę się nie śmiać, ale to bardzo wpłynęło na moją młodą psychikę (ależ to zabrzmiało) i kiedy w końcu otrzymałem kolejny upragniony komputer – przy okazji dostania się do Liceum – postanowiłem sobie w duchu, że już NIGDY nie pozwolę, aby tak „zapuścić” mój sprzęt.

Tak więc znowu cieszyłem się. Miałem mojego Pentiuma 75, a dzięki zmianie zworek podkręciłem go na całe 90 MHz. No i znowu GRAŁO SIĘ! Niestety idylla nie trwała długo. Taki już los pecetowego gracza. Szczególnie w tamtych szalonych latach.

W końcu przyszedł czas na zmiany wymuszone nieustępliwym pędem technologicznym. A jako, że solennie obiecałem sobie, iż będę na czasie musiałem kupić coś nowego.

I tak to trwało latami i latami… gdybym miał opisywać moje perypetie ze zmianami sprzętu zajęłoby to jakieś kilkadziesiąt stron A4. Dość powiedzieć, że od czasu 386 SX 16 MHz zaliczyłem kilkanaście procesorów. A precyzyjnie mówiąc – było ich w sumie czternaście (włącznie z najnowszym nabytkiem).

Czy byłem wtedy szalony? Kiedy teraz, z perspektywy czasu na to patrzę to chyba tak. Jeszcze gorzej „padło mi na mózg” z kartami graficznymi. Ile ich miałem na przestrzeni lat? Siedemnaście (17) tak, tak! Wliczając w to starego Tridenta (ktoś kojarzy?), poprzez obydwa Voodoo, Matroxa Mystique, Matroxa G400, Rivę TNT, GeForce 2, GF 6800GT, dwa Radeony (8500, 9700pro) i tak dalej. Prawdziwe szaleństwo.

Szaleństwo które ukróciła dopiero premiera… poprzedniej generacji konsol. Dopiero wtedy z konsternacją (a jakże) zauważyłem, że coś się zmieniło. Co? Wszystko zwolniło. Kiedyś karta graficzna po jakimś roku była niemalże szmelcem. Nagle okazało się, że Radeon 1950 pro, jest całkiem wystarczający, a GF 8800GT posłuży mi dłużej niż zakładałem. Dwurdzeniowy Athlon siedział w mojej budzie całkiem zacny kawałek czasu i tak dalej.

Kiedyś zakup karty graficznej za ponad 1800 pln nie robił na mnie wrażenia. Dziś zastanowiłbym się co najmniej dwa razy. Kiedyś kupiłem Voodoo 2 w wersji 12 megabajtowej TYLKO DLATEGO, że w wersji z 8 MB na pokładzie nie można było włączyć widoku zza kierownicy w jednej z gier wyścigowych ( jedna z części Test Drive o ile dobrze pamiętam), a kiedy Matrox G400 odmawiał pracy z zestawem komputerowym wyposażonym w procesor AMD K6-2 to co zrobiłem? No jasne! Pobiegłem z płaczem do zaprzyjaźnionego sklepu komputerowego i… wymieniłem mobo, RAM i proca (na Intela). Taki byłem szalony.

Nie zapomnę też dnia, na kilka dni przed świętami kiedy to u kolegi zobaczyłem grę Turok na pierwszym Voodoo. Kiedy już szczęka wróciła na swoje miejsce pobiegłem z wrzaskiem do domu i namówiłem rodzicielkę aby ten no Gwiazdor, czy inny Mikołaj, czy komuch w czerwonym płaszczu przyniósł mi taką karcioszkę pod choinkę. Jak już wspomniałem było to na jakieś dwa dni przed świętami. Nie wiem jakim cudem, ale 24 grudnia 3dfx Voodoo marki Helios pysznił się w moim komputerze, a ja znowu byłem szczęśliwy. Moja psychika była spokojna. To było cudowne Boże Narodzenie.

Tak oto toczy się moja historia. Historia wora bez dna zwanego pecetem w który wrzucam szuflą kolejne pliki banknotów jak do żarłocznego pieca. Kiedyś próbowałem podliczyć wszystkie faktury za zakupiony przez lata sprzęt, które przechowuję z pietyzmem w jednej z szuflad. Przekopywałem się przez wyżej wymienione procesory, karty graficzne, płyty główne, kilka monitorów (w tym zakupiony w 2003 17 calowy LCD co było kompletną głupotą), karty muzyczne, obudowy, napędy CD, DVD i tak dalej. Nie dotarłem nawet do połowy pozycji kiedy wyszła mi cena całkiem porządnego samochodu osobowego.

Chwyciłem faktury w obie dłonie i sążniście zakląłem: O żesz ty kurka, w mordę jeżozwierza ależ ja byłem psycholem!*

Dziś trochę mi przeszło i zachodzę w głowę jak mi się w ogóle chciało tak co chwile latać i wymieniać ten sprzęt. Teraz z niejakim bólem wysupłałem z kiesy złocisze na nowe bebechy i mam nadzieję, że wystarczą mi one na kilka dobrych lat.

Chociaż… w maju jest ta cholerna premiera trzeciego Wiedźmina i wypadałoby pod tą gierkę kupić jakiegoś GTX’a 970, albo może coś jeszcze lepszego. Niech to dunder świśnie! Nadal tli się we mnie iskierka dawnego szaleństwa.

* na moją obronę muszę powiedzieć, że pierwszy Voodoo to był ostatni komputerowy sprzęt na który naciągnąłem rodziców. Dalsze modernizacje robiłem z własnej kieszeni – tak… szalony pęd do kupowania kolejnych bajerów do kompa sprawił, że postanowiłem ruszyć dupsko i zacząć zarabiać na własną rękę.