web analytics

«

»

Cyfrowe wakacje

Małe okno na świat (fot. Phil Roeder/Flickr)

Dzisiaj wyjątkowo nie będzie o grach wideo. Ani o cyfrowej dystrybucji. Ani o chmurze… no nie, przesadziłem – o chmurze trochę będzie, ale pośrednio. Zupełnie bezpośrednio będzie natomiast o tym, co kochają wszyscy (z wyjątkiem ratowników TOPR-u, WOPR-u i innych OPR-ów) – o wakacjach.

Okazuje się, że nawet letni wyjazd, moment na złapanie oddechu i odcięcie się od codzienności, potrafić skłonić do przemyśleń (a to chyba niedobrze, wszak od dawna forsuję tezę, że za dużo myślenia szkodzi). I to na jak wczesnym etapie! Mózg się grzeje od refleksji nad współczesnością już przy pakowaniu. Zgroza!

Kiedyś to było zupełnie inaczej. Jako, że jestem przedstawicielem płci brzydszej, wakacyjne pakowanie walizki, torby czy plecaka było dla mnie zawsze czynnością banalnie prostą. Składało się właściwie z dwóch etapów. Znalezienie tejże torby, walizki czy plecaka – to raz. Dwa – wrzucenie tam wszystkiego co może wydać się przydatne. Czyli kilka fatałaszków, szczoteczka do zębów, maszynka do golenia, garść czystej bielizny… i mogę wybywać nawet na rok.

A teraz? Teraz to się wszystko pozmieniało. Nic już nie jest tak trywialnie proste jak wtedy.

Oto nadeszła era największego rozkwitu rewolucji informacyjnej. Szybki, bezprzewodowy internet dostępny jest w każdym zakątku cywilizowanego świata. Smartfon z zestawem przydatnych aplikacji to jak system podtrzymywania życia, strach bez niego nos z domu wyściubić. A jakby mnie ktoś w podróży zapytał, czy wolę mu oddać nogę czy laptopa, to też bym się długo nie wahał. Tylko przed udzieleniem odpowiedzi zamówiłbym sobie kule na Allegro.

Miałem iść na plażę... ale co tam będę robił jak mi się słońce w ekranie odbija? (fot. Moyan Brenn/Flickr)

Jako miłośnik wszystkiego co nowe i nowoczesne, a do tego wygodnicki facet, który lubi wiedzieć że dostał maila nawet gdy chadza piechotą tam gdzie i królowie udawali się w tenże sposób, nie mogę się z tych wszystkich zmian nie cieszyć. Tylko to cholerne pakowanie stało się nagle strasznie czasochłonnym procesem. Bo teraz to już nie jest pięć minut potrzebne na upchanie w torbie ciuchów, szczoteczki i maszynki. Oj nie! Dzisiaj pakowanie to już właściwie cyfrowa czynność.

Cyfrowe pakowanie zaczyna się od przegrzebania całej muzyki, jaka znajduje się na dysku twardym. No bo przecież trzeba przed wyjazdem odświeżyć playlistę na odtwarzaczu. Nie mogę wiecznie słuchać tego samego. Potem trzeba na SkyDrive’a albo innego Dropboksa wrzucić pliki, które mogą okazać się potrzebne. Jak ich jest niewiele, to pendrive starczy. Ale dla pewności lepiej mieć dane też w chmurze. Wypada zaktualizować subskrybowane kanały RSS, żeby mieć pod ręką najważniejsze informacje ze świata nawet na drugim końcu świata. No i aplikacje. Koniecznie mobilny czytnik do tych RSS-ów – żeby było szybciej. Może oficjalna turystyczna apka miejscowości, do jakiej się udajemy? To się zawsze przyda. A jeszcze, co by mieć jakąś lekturę na drogę, wypadałoby zajrzeć do Kindle Store i zobaczyć, co tam ciekawego mają w ofercie, No i GPS. Koniecznie trzeba sprawdzić, czy mamy aktualne mapy. Bo jak to tak jechać gdzieś, a nie wiedzieć jak jechać? Zgroza!

I tak się tego zbiera i zbiera. Cyfrowe pakowanie to żmudny i męczący proces. Ale przynajmniej już wiem jak czują się kobiety, kiedy ktoś pyta je przed wyjazdem „a na co ci, babo, tyle kosmetyków?”. To tak, jakby ktoś mnie zapytał „a na co ci, dziadu, te subskrypcje RSS?”. No idiota jakiś, z drzewa nie zszedł jeszcze!

Z lekarskim pozdrowieniem z Nadmorza,

Dr Siergiej.