web analytics

«

»

Amnesia: A Machine for Pigs – recenzja

Amnesia: A Machine for Pigs jest niebezpośrednim sequelem Amnesii : Dark Descent. Frictional Games postanowiło spróbować czegoś nowego, zbudowanego na fundamentach dobrze przyjętej przez krytykę trylogii Penumbra. Dark Descent budował swoją pozycję w internecie, i po pewnym czasie ku zaskoczeniu samych twórców, okazał się że jak na tytuł indie kurą znoszącą złote jaja. Gra porażała i przerażała swoim sugestywnym klimatem, wiktoriańskim horrorem wymieszanym z wizjami H.P. Lovecrafta które przelewał na papier. Jako jeden z niewielu survival horrorów utrzymywał gracza ciągle w poczuciu niepewności i strachu.

Ci, którzy śledzili proces developingu w ciągu tych wielu miesięcy dzielących nas od premiery wiedzieli o jednej ważnej rzeczy. Tak naprawdę Szwedzi byli tutaj odpowiedzialni za produkcję i wydanie omawianej pozycji. Za samą grę odpowiedzialny jest The Chinese Room, znany dzięki Dear Esther. Ten ostatni było swoistego rodzaju audiobookiem, połączonym z gustownie wykonanymi pejzażami na silniku Source. Trzymane przycisku W i rozglądanie się wokoło to jedyne co zostało z czegoś co można by nazwać gameplayem. Amnesia kładła większy nacisk na interaktywność, pozwalała graczowi działać, czasami tylko go ukierunkowując. Wybór TCR budził  prawdziwy niepokój.

Przenosimy się do Londynu, jest 31 grudnia 1899 roku. Wiek XIX chyli się ku upadkowi, rodzi się pomału nowy – XX-ty. Rewolucja industrialna odcisnęła już trwałe piętno nad miastem. Wcielamy się w jednego z jej beneficjentów – Oswalda Mandusa. Jest on bogatym przemysłowcem i podróżnikiem, wychowującym samotnie braci bliźniaków Edwina i Enocha. Pierwsze co widzimy, to jak budzi się we własnym domu, zupełnie opuszczonym przez służbę. Gdzieś z oddali rozlega się głos jego dzieci które go wzywają.

Gra działa na tej samej wersji silnika graficznego, co pierwsza Amnesia. Nie należy więc spodziewać się wizualnych wodotrysków. Udało się jednak wypełnić przestrzeń większą liczbą detali. Pokoje przepełnione są wszelakiej maści przedmiotami, na ścianach wiszą obrazy, a wszystko pokryte jest czernią mroku. Pierwsze wrażenie jest ważne, i widać że ekipa TCR potrafi tworzyć przykuwające uwagę lokacje. Zdobywamy nową lampę, którą możemy rozświetlać sobie egipskie ciemności. Pojawia się tutaj pierwsze światełko ostrzegawcze. Lampa nie potrzebuje już jakiegokolwiek paliwa, możemy jej używać non stop bez potrzeby chomikowania zapasów. Trochę tak jakby w typowej strzelance dostać do ręki pistolet z nieskończonym zapasem amunicji. Całkowicie usunięto mechanizm popadania w szaleństwo głównego bohatera. Dziwne dźwięki rozchodzące się nie wiadomo skąd, obraz ulegający zmianom. Już tego nie uświadczymy. Faktem jest, że po pewnym czasie człowiek się z tym oswajał, i że można było ten aspekt bardziej rozbudować. Tutaj jak w większości przypadków wylano jednak dziecko z kąpielą zamiast spróbować naprawić ten aspekt rozgrywki.

W Machine For Pigs będziemy mogli również po raz pierwszy przemieszczać się przez otwarte uliczki miasta. Ponure, przesycone chemikaliami powietrze z wszędobylskich fabryk sprawia, że czujemy się niczym na innej planecie. Niestety sprawy przybierają nieciekawy obrót, kiedy napotykamy pierwsze „zagadki” do rozwiązania. Cudzysłów jest tutaj wskazany, gdyż poziom ich trudności, a właściwie jego brak zabija przyjemność z gry. Nie musimy zbierać przedmiotów, wszystko co jest potrzebne, mamy zazwyczaj w zasięgu ręki. Parę kliknięć i voila, idziemy do przodu. Amnesia zaczyna w pewnym momencie przypominać produkcje spod znaku militarnych dzieł Activision, w których poruszamy się praktycznie wzdłuż długiego korytarza. Poprzednik, Dark Descent nie miał wijących się niczym spaghetti labiryntów rodem z Daggerfalla, ale zmuszał często gracza do ułożenia sobie w głowie mapy lokacji. Tutaj nic takiego nam nie grozi. Na koniec pozostaje kwestia potworów, których będziemy musieli unikać. Tutaj też nie będzie dobrych wiadomości. O wiele łatwiej jest im uciec, nie są też tak przerażające jak w pierwowzorze. Żeby nie być gołosłownym nadmienię tylko że w ciągu całej rozgrywki niżej podpisany recenzent zginął dwa razy. Nawet gdy trochę oberwiemy, to dzięki szybko regenerującemu się zdrowiu możemy spokojnie kontynuować spływ rynną. Zaiste, developerom udało się stworzyć koszmarną grę. Choć zapewne nie o takim koszmarze marzyli gracze. Całość kończy się w około 3,4 godziny. Bez komentarza.

Jeżeli chodzi o udźwiękowienie, to nie ma się do czego przyczepić. Dodano wiele nowych odgłosów, przez co Amnesia stała się o wiele bogatsza dźwiękowo, przez co potrafi stworzyć niepokojącą atmosferę. Wizualnie, tak jak już wcześniej było zaznaczone, także podniesiono poprzeczkę. Jedynie aktorzy podkładający głos postaciom wydają się bardzo anemiczni, jakby byli na środkach uspokajających. Brakuje tutaj Daniela i Alexandra.

Można odnieść wrażenie, że The Chinese Room przyświecał jeden cel. Stworzyć tytuł który bardziej odnosił się do Silent Hilla, aniżeli swojego pierwowzoru. Niestety twórcom zabrakło talentu, przez co oniryczny klimat znany z dzieła Konami szybko tutaj ulatuje. Najbardziej efekt psuje sam notatnik, w którym łopatologicznie mamy wyjaśnione co się dzieje. Coś wyskoczyło zza rogu, musimy rozwiązać zagadkę, zaraz pojawia się kolejny wpis. Zamiast komunikować się z nami poprzez grę, interaktywne medium, dostaliśmy jej namiastkę. Zapiski innych osób, które znajdziemy są natomiast bardzo ciekawe i motywują do dalszego działania. Szkoda, że jest ich tak mało.

Po skończeniu A Machine for Pigs nasuwa się jedno fundamentalne pytanie. Dlaczego Fritcional zlecił jego zrobienie komuś, kto po prostu nie czuje się dobrze w opowiadaniu interaktywnej historii? Warto nadmienić, że podczas tworzenia Dark Descent Szwedzi borykali się z problemami finansowymi, które mogły się skończyć zamknięciem studia. Sytuacja tym bardziej wydaje się dziwaczna. Na obecną chwilę zajęli się oni tworzeniem SOMA, który będzie w klimatach sci-fi. The Chinese Room przeszedł na ciemną stronę mocy całkowicie odchodząc od komputerów i zamierza wydać ekskluzywny tytuł  na Playstation 4 pod tytułem Everybody’s Gone to the Rapture. Patrząc na to, jak w ogólnym rozrachunku prezentuje się recenzowana pozycja, i tak nic byśmy nie stracili. Jeżeli ktoś jest bardzo spragniony nowych survival horrorów, to radzę zainteresować się Outlastem, i poczekać na promocję w indie bundle na Amnesia: A Machine for Pigs.