web analytics

«

»

8 bitowa maszyna czasu – Agent U.S.A.

AGENT USA, 1984, Tom Snyder Productions, Scholastic Corporation

AGENT USA, 1984, Tom Snyder Productions, Scholastic Corporation

Możecie mi wierzyć, lub nie, ale dawno, dawno temu, w erze dominacji ośmiobitowych komputerów osobistych, fani gier z udziałem hord zombie nie byli rozpieszczani. Mimo gościnnego pojawienia się przedstawicieli tego uroczego gatunku nieumarłych w produkcji takiej, jak Ghosts’n Goblins, czy głównej roli w inspirowanym horrorami George’a Romero Zombi z 1986 roku, można powiedzieć, że motyw zombie nie cieszył się popularnością twórców gier komputerowych. O „epidemii” zombie na taką skalę, z jaką mamy do czynienia obecnie, w ogóle nie było mowy.

Paradoksalnie, ja z tego okresu posuchy w tematyce komputerowych zombie zapamiętałem grę, która wcale grą o umarlakach nie była. Co z tego jednak, skoro jak żadna inna w tamtym okresie oddawała klimat świata – w porządku! Stanów Zjednoczonych, ale wiadomo, że USA w filmach katastroficznych i o zombie, to cały świat – ogarniętego pandemią zombie i uczucie bycia jednym z ostatnich ocalałych, rozpaczliwie walczącym o życie i próbującym zapobiec rozszerzającej się zarazie.

"Idzie wariat ulicą wytykany palcami..."

„Idzie wariat ulicą wytykany palcami…”

Mowa tu o grze AGENT USA. Oś fabuły była prosta, jak konstrukcja cepa. Ktoś, gdzieś, w którymś mieście Stanów Zjednoczonych, umieścił tak zwaną Fuzz-Bombę po zetknięciu z którą każdy przedstawiciel rasy ludzkiej zmieniał się w… no, nie ma co się oszukiwać, w zombie (które tutaj dla niepoznaki nazwane zostały Fuzz-Bodies). Zadaniem naszego specjalnego agenta (który wizualizowany jest, jako poruszający się na krótkich nóżkach biały kapelutek) jest powstrzymanie rozprzestrzeniającej się epidemii. Do jego dyspozycji oddane zostają SPECJALNE kryształy, po zetknięciu z którymi zombie wracają na łono społeczeństwa, jako pełnoprawni obywatele (wizualizowani, jako poruszające się na krótkich nóżkach czarne kapelutki). Żeby nie było za łatwo, na początku mieliśmy ograniczoną ilość kryształów a zdrowi obywatele mogli nam taką zostawioną na ulicy „szczepionkę” – mającą uleczyć zombie – zwyczajnie podpieprzyć. Część z tych „uczynnych” ludków czasem pomagała w rozprzestrzenianiu „antidotum”, ale – wiadomo – jak chcesz, żeby coś było zrobione dobrze, to najlepiej zrób to sam. Na szczęście pozostawione na odpowiednio długi czas „na ziemi” kryształy mnożyły się – chyba drogą pączkowania? – niestety, zombiaków również przybywało.

"Normalnie w Stanach nie ma przebacz..."

„Normalnie w Stanach nie ma przebacz…”

Niewykluczone, że gdybym kilkanaście lat temu znał język angielski, fabułę i główny cel rozgrywki, bawiłbym się AGENTEM USA lepiej. Jakkolwiek powiem Wam, że i tak miałem sporo frajdy. Nawet jeśli nie zbliżyłem się do wygranej i uratowania obywateli USA od losu gorszego niż śmierć, to niesamowicie wiele rozrywki dostarczało mi podróżowanie pociągami po Stanach Zjednoczonych. Tak, bowiem najfajniejsze w tej grze było to, że miało się wrażenie pełnej i nieograniczonej swobody (o naiwna młodości!) w zwiedzaniu świata. I nawet jeśli wizualnie gra potwierdzała stwierdzenie, że „wszystkie dworce kolejowe wyglądają tak samo” – Richmond w Wirginii nie różniło się (poza kilkoma kolorkami) od Waszyngtonu – to i tak w jakiś magiczny sposób czuło się, że ta gra jest wielka i można pojechać pociągiem gdzie dusza zapragnie (o ile miało się pieniądze na bilet a miejsce docelowe znajdowało się Stanach Zjednoczonych). Dodatkowym atutem AGENTA USA były jej walory edukacyjne. Mniejsza już o poznawanie geografii Stanów Zjednoczonych, ale grając trzeba było opanować planowanie i zsynchronizować nasze działania z rozkładami jazdy pociągów, by dotrzeć do najbardziej zagrożonych miast we właściwym czasie.

"Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy..."

„Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy…”

AGENT USA jest jedną z tych produkcji, które najmilej wspominam z okresu, w którym byłem szczęśliwym posiadaczem komputera Commodore 64 i do tej pory pozostaje ona w mojej pamięci, jako jedna z najbardziej klimatycznych, momentami nawet strasznych a jednocześnie dających sporą frajdę gier o zombie (które niby nimi nie są, ale… wiadomo). Rzecz w sam raz do przypomnienia sobie (choćby na YouTubie) przed nadchodzącym Halloween.

Tym razem „diclaimera dla niekumatych” nie będzie, bowiem naszej maszynie udało się przenieść nas we właściwy, w stosunku do jej pierwotnego przeznaczenia, okres. :D